W drodze do Khao Lak
Punkt 9:30 meldujemy się w Ao Nang pod Mac Donald’s naprzeciwko znienawidzonej agencji, która jak się okazuje jest dzisiaj zamknięta. Mamy trochę czasu do odjazdu, więc na pobliskim straganie zamawiamy za 90 THB nasze śniadanie: dwa naleśniki z mango i dwa papajowe szejki. Yummy!
Pół godziny później zjawia się nasz transport. Busik jest deko zdezelowany, ale najważniejsze, że jedzie do przodu.
Jednak podróż nie trwa długo i zostajemy wraz z innymi pasażerami wysadzeni „gdzieś” w Krabi. Miejsce wygląda jak jakaś baza przesiadkowa, co chwilę pojawia się i odjeżdża coraz więcej busików. Zostajemy oznaczeni nalepką Khao Lak i czekamy wraz z innymi pod wiatą z plastikowymi stolikami i krzesełkami i mini barem. Po 45 minutach przesiadamy się do drugiego busa, tym razem porządnego z wygodnymi siedzeniami i klimatyzacją. W końcu jedziemy do celu.
Po drodze parę razy omija nas ulewa. Busik zatrzymuje się w Nang Pha i piątka turystów wysiada, a my jedziemy dalej. Im bliżej Khao Lak, tym piękniejsze krajobrazy się pojawiają. Po obu stronach drogi ciągną się wzgórza pokryte niesamowicie zieloną roślinnością.
Mijamy też niekończące się plantacje palm kokosowych i bananowców oraz liczne tajskie domostwa. Przejeżdżamy też przez okolicę parku narodowego.
Nagle po lewej stronie wyłania się niesamowity widok – przepiękna zatoka i morze.
Pięć minut później jesteśmy w Khao Lak. Kierowca wysadza nas przed Nangthong Bay Resort. To miejsce polecili nam Ewa i Dominik, z którymi razem zwiedzaliśmy pływający market i muszę powiedzieć, że jest tu bajecznie.
Znaleźliśmy się w kolejnym raju, tym razem luksusowym. Mamy super wypasiony apartament w resorcie przy samej plaży (za jedyne 700 THB za noc!).
Szczególną uwagę przyciąga łazienka – ma otwierane olbrzymie okno z widokiem na.. sypialnię. W łazience full wypas: wanna, elegancki prysznic, pachnące mydełka, szczoteczki, pasta do zębów, suszarka, bielutkie ręczniki. W pokoju olbrzymie loże, ładne mebelki, lodówka, telewizor, dvd, balkon z wygodnymi fotelami i stolikiem i widokiem na olbrzymie palmy. Normalnie żyć, nie umierać przez kolejne 4 dni.
Postanawiamy zwiedzić okolicę i robimy sobie długi spacer do pobliskiej miejscowości Bang Niang.
Po drodze natrafiamy do miejsc, w których upamiętniono tragiczne tsunami z 26 grudnia 2004 roku, podczas którego nadmorska wioska Khao Lak bardzo ucierpiała. Jesteśmy na wzgórzu w miejscu, w którym poziom wody sięgnął 3 m. Cały teren poniżej w kierunku morza został kompletnie zalany. Ciężko sobie nawet wyobrazić ogrom zniszczeń. Wikipedia pisze, że mimo ogromu klęski Tajowie jak najszybciej postanowili powrócić do normalnego życia i już 2 stycznia 2005 roku 80% hoteli otworzyło swoje podwoje dla gości oferując zniżki do 75%.
Przy głównej drodze znajduje się muzeum tsunami. Widzimy też umieszczone w wielu miejscach znaki ewakuacyjne na wypadek tsunami.
Jeszcze dalej mijamy ciekawie wyglądający rasta bar.
A w lokalnej gar kuchni zamawiamy sobie tajską zupę z makaronem, pulpetami, kawałkami wieprzowiny, fasolką i trawą cytrynową. Nawet nie chcę wiedzieć z czego zrobione są pulpety, ale wszystko smakuje bardzo dobrze, jest piekielnie ostre i kosztuje jedynie 30 THB za porcję. Do tego bierzemy pomarańczową herbatę z lodem za 15 THB.
W lokalnym markecie robimy zaopatrzenie na wieczór (pyszny tajski rum 1 litr 250 THB + cola + wór lodu).