One night in Bangkok

Dzisiejszy dzień jest dość męczący, bo praktycznie cały czas jesteśmy w podróży. Koniec luksusów, żegnany nasz wygodny apartament, zarzucamy plecaki na grzbiety i w drogę. Wracamy na jeden dzień do Bangkoku. Opuszczamy Khao Lak i przez  godzinę jedziemy lokalnym, co chwilę trąbiącym autobusem, na dworzec autobusowy Khok Kloi.

Dalej z Khok Kloi spędzamy 2,5 godziny w drodze do Krabi. Podróżujemy autobusem VIP z toaletą i różowymi falbankami w oknach. Z dworca autobusowego musimy się jakoś dostać do oddalonego sporo centrum Krabi. Łapiemy lokalny transport w postaci kolorowego pickupa (30 THB od osoby), żeby tam dojechać.

Mamy wolną chwilę, a że jesteśmy bardzo głodni, robimy rekonesans na mieście. Znajdujemy małą jadłodajnię i wybieramy coś do jedzenia. Nigel namówiony przez lokalsów poszedł na całego. Oprócz normalnego dania zamówił sobie krew węża. Fuj! Ohyda! Nie znam tego gościa.

Z racji tego, że nie dysponowaliśmy zbytnio wolnym czasem, nic specjalnego w Krabi nie zobaczyliśmy. No, może oprócz skrzyżowania ze światłami podtrzymywanymi przez cztery wielkie posągi ludzi pierwotnych, ot taka ciekawostka.

Idziemy tylko jeszcze na lokalny targ, żeby kupić trochę owoców. Zahaczamy na koniec o 7-Eleven, trzeba uzupełnić zapasy wody, bo upał jest niemiłosierny.

Z centrum miasta na lotnisko Krabi jedziemy tymże samym kolorowym pickupem (50 THB od osoby). I pamiętajcie, aby nie dać się zwieść kierowcom tuk-tuków, taksiarzom i innym naganiaczom, że nie ma taniego autobusu na lotnisko. Bo właśnie, że JEST.

Do Bangkoku przylatujemy szybko. Podróż linią AirAsia jest jak zwykle wygodna i trwa 70 minut. Na lotnisku Suvarnabhumi po raz pierwszy możemy zobaczyć bardzo piękną inscenizację nazwaną The Churning of the Milk Ocean, pokazującą zmagania 9 bogów i 9 demonów w Mlecznym Oceanie, a także żółwie wcielenie Wisznu i smoczego króla Nag. Ponoć miejsce to ma symbolizować nieśmiertelność i stabilność. 

Z lotniska mamy darmowy transport hotelowym minibusem i po 15 minutach jesteśmy w Thong Ta Rezort & Spa. Szumna nazwa, ale nie należy się nastawiać no Bóg wie co. Po prostu mały i całkiem przyzwoity hotelik.

Pokój 2-os. z AC, telewizorem, lodówką, śniadaniem i darmowym dowozem z/na lotnisko (64 zł), bardzo czysto.

Tym razem na łóżkach zające.

Jak się rozejrzeć po pokoju i bliżej przyjrzeć, to na większości sprzętów spostrzegamy naklejone kartki z ostrzeżeniami o karach i kwotach za zniszczenie. Szczerze mówiąc bardzo to zniechęca. Kolejna rzecz, wi-fi istnieje, ale niestety nie działa .

Podoba nam się hotelowa restauracyjka z ogródkiem na zewnątrz, jednakże postanawiamy zwiedzić trochę okolicę. Zupełnie inaczej niż w okolicach Khao San Road, nikt tu nikogo nie zaczepia, nie ma namolnych tuk-tukarzy ani sprzedawców. Ulica żyje swoim życiem, dookoła małe knajpki, w których siedzą lokalsi. Siadamy sobie w jednej z nich, gdzie dwóch młodych Tajów bardzo fajnie gra na gitarze i wyśpiewuje tajskie kawałki. Miło się tego słucha. Zamawiamy sobie lokalne jedzenie i coś zimnego do picia, jest bardzo dobre. Uwielbiamy cashew nuts! Rachunek również nam się podoba, bo jest mały.

Tyle na dziś. A jutro żegnaj Tajlandio. Lecimy do Kambodży.

Możesz również polubić…

Jeśli masz ochotę, oceń lub skomentuj ten artykuł

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: