Niezapomniany rejs z Battambang do Siem Reap
Witamy wschód słońca na dachu naszego hotelu, bo tam właśnie raniutko jemy śniadanko przed kolejną podróżą. Płacimy za hotel, kupujemy bilety na rejs łodzią do Siem Reap (16 USD za osobę) i hotelowy busik zawozi nas do portu rzecznego, gdzie czeka już nasza łódź.
Nie liczyliśmy na luksusowy liniowiec.. ale trochę nam opadły szczęki z wrażenia na widok drewnianej złomowatej łódki, która przede wszystkim wyglądała na strasznie małą. Nie wiem jak zmieściło się na niej prawie 30 osób. Gro pasażerów to turyści, ale jest też trójka miejscowych.
Parę minut po siódmej odpływamy. Łodzią kieruje młody chłopak w bambusowym kapelusiku.
Na początku rejsu wszyscy są niesamowicie podekscytowani. Wspinają się na dach łodzi i robią setki zdjęć. A naprawdę jest co uwieczniać, bo widoki są niesamowite.
Mijamy domostwa lokalsów znajdujące się tuż nad rzeką Sangker, pływające wioski i niezliczone poletka ryżowe i pracujących na nich wieśniaków. Domostwa wyglądają naprawdę biednie, ale ludzie są uśmiechnięci i przyjaźnie do nas machają.
Widoki są bardzo interesujące, nie mniej jednak fascynuje mnie mały kambodżański chłopczyk na naszej łódce, który jest średnio co pół godziny karmiony przez swoją mamę albo makaronem, albo ryżem z pojemniczków. Nie jestem w stanie pojąć, jak taki maluch może wchłonąć tyle jedzenia.
J
Jego starsza siostra nic nie zjadła w międzyczasie, za to bacznie obserwuje okolicę.
Po dwóch, trzech godzinach nasz entuzjazm nieco opada, głównie dlatego, że robi się makabrycznie gorąco.
Mniej więcej w połowie podróży następuje wielkie ożywienie. Wpływamy w strasznie wąski przesmyk i łódź przeciska się przez wielkie, gęste krzaczory. Wszyscy zmuszeni są stać pośrodku pokładu, a to na wypadek żeby nie dostać w głowę uderzającymi w burtę gałęziami.
Przy okazji do środka wpadają pozrywane przez łódkę niezliczone gałązki, liście, a wraz z nimi jaszczurki, dziesiątki czerwonych mrówek, pająków i innych insektów. Mam wrażenie, ze wszystko po mnie łazi.. Brrrrrrrrrr ! W ten sposób spędzamy jakąś godzinę.
Potem wszystko wraca do normy, znów mijamy pola ryżowe i pływające wioski. W jednej z wiosek, przy maleńkim sklepiku-restauracji na palach mamy 10-minutowy postój. Korzystamy z lokalnej toalety co jest nie lada wyczynem. Będąc w środku trzeba się modlić, żeby nie zarwały się spróchniałe deski..
Płyniemy dalej, w międzyczasie lokalsi wsiadają i wysiadają, zabieramy też jakieś towary. Co ciekawie nie dopływamy do brzegu, lecz podpływają do nas maleńkie łódeczki i stąd odbierają ludzi.
W ostatniej fazie rejsu wpływamy na jezioro Tonle Sap. Jest przeogromne!
W sumie podróż trwała długie bite siedem godzin. Jednak pomimo obolałego „siedzenia” jesteśmy bardzo zadowoleni, podobnie jak reszta pasażerów. Rejs był z pewnością nie lada wyzwaniem, ale dostarczył nam niesamowitych wrażeń i emocji. Fantastyczne przeżycie, polecamy każdemu!
Schodzimy na ląd w Siem Reap i zgodnie z przewidywaniami dopadają nas tuk-tukowcy. Nie sposób cokolwiek zrozumieć, bo nawzajem się przekrzykują. Widzimy tylko, że większość oferuje podwózkę do centrum miasta za 1 USD. Ale są i tacy, którzy mają na tabliczce „free to any hotel”. To ci, którzy liczą na dalszą współpracę i dowożą do hotelu za darmo.
Nam to pasuje, wybieramy kierowcę, który najbardziej zawzięcie o nas „walczył” i jedziemy znaleźć jakieś lokum na najbliższe trzy dni.