Jak niespodziewanie fajnie można spędzić czas w Siem Reap
Angkor Wat jest fantastyczne. Potrafi też nieźle wymęczyć. Po wczorajszym zwiedzaniu świątyń w niesamowitym upale byliśmy tak wykończeni, że ucięliśmy sobie popołudniową drzemkę, żeby zregenerować trochę siły. W zamiarze mieliśmy pospać ze dwie godzinki, ale obudziliśmy się dopiero następnego dnia o 7:00 rano!
Plan był wcześniej taki, żeby dzisiaj wracać do Tajlandii. I całe szczęście, że nie mieliśmy jeszcze kupionych biletów na autobus do Bangkoku na dzisiejszy ranek, bo byśmy sobie pojechali. Ale.. przygody jednak się zdarzają i czasem taka niespodziewana zmiana planów wychodzi na dobre.
Skoro już zostaliśmy w Siem Reap o jeden dzień dłużej, to trzeba go było jakoś fajnie spędzić. Na początek leniwie powłóczyliśmy się po miasteczku. Najpierw poszukaliśmy smacznego śniadanka w jednej z wielu knajpek znajdujących się na bardzo popularnej uliczce Pub Street .
Ktoś miałby ochotę na kurze rapy i świńskie uszy albo krowie ozory? My chyba nie. A fuj!
Raczej zdecydowaliśmy się na taki zestaw.
Po śniadaniu zrobiliśmy dalszy spacerek po miasteczku.
W centrum Siem Reap znajduje się stary market. Sprzedają tu całą różnorodność warzyw i owoców, niektóre z nich widzieliśmy pierwszy raz na oczy. Jest też mnóstwo przypraw. Na hakach wiszą kiełbasy i suszone ryby. Jest cała strefa gastronomiczna, gdzie pożywiają się lokalni mieszkańcy.
Gdy przejdzie się w głąb targowiska, dochodzi się do stoisk z ubraniami, biżuterią, pamiątkami, obuwiem i sprzętem AGD. Zauważyliśmy, że ceny są tu dużo wyższe niż na markecie w Phnom Penh. I trzeba się ostro targować. Po paru negocjacjach ze sprzedawcami doszliśmy do wniosku, że lepiej kupować u mężczyzn niż u kobiet, gdyż szybciej spuszczają z cen.
Ktoś chce sobie coś uszyć albo przeszyć? Nie ma problemu.
Jako, że jesteśmy zapalonymi miłośnikami kuchni azjatyckiej, wymyśliliśmy, że na popołudnie zafundujemy sobie kurs gotowania. I tym sposobem, równo o godzinie 14:00 stawiliśmy się w Temple Bar na Pub Street. Razem z nami miały gotować też trzy dziewczyny z Izraela.
Na kursie uczyliśmy się przygotowywać po trzy dania z kuchni khmerskiej: starter, danie główne i deser. Ja wybrałam sobie: smażone sajgonki, tradycyjny amok – czyli ryba w sosie kokosowym z warzywami i ryżem oraz deser bananowy z tapioką. Nigel z kolei: sałatkę z mango, khmerskie curry z wieprzowiną oraz deser z zielonej fasolki.
Tak, tak.. w tej niebieskiej bluzce to ja zwijająca sajgonki. Tyle, że Nigel wciąż się uczy robić zdjęcia.
Muszę powiedzieć, że świetnie bawiliśmy się na tym kursie.
Poniżej moje własnoręcznie przygotowane i usmażone sajgonki z ostrym sosem z orzeszkami, pyszny amok oraz deser z bananów i tapioki.
Byłam również w szoku, gdy zobaczyłam ukończone trzy pełne dania przez Nigela. Na dodatek wyszły przepysznie! A zgadnijcie, kto w domu zawsze się miga od gotowania?
Za cały kurs, który trwał bite trzy godziny i obejmował naukę gotowania z nauczycielem, wyżerkę nie do przeżarcia (wszystkie trzy dania, które każde z nas ugotowało), przepisy na te wszystkie potrawy i fajny T-shirt w prezencie – zapłaciliśmy po jedyne 10 USD od osoby. Rewelacja.
Powłóczyliśmy się jeszcze trochę po ładnych, korowych uliczkach Siem Reap, a potem wróciliśmy odpocząć trochę w zacisznym chłodzie hotelowym.
Wieczorem wybraliśmy się na mały „socialising” na Pub Street. Zaczęliśmy od pubu Soup Dragon, gdzie trzeba było wdrapać się do restauracji na dach. Stamtąd mieliśmy przepiękny widok na zachodzące słońce. A tak informacyjnie, to w każdej knajpce na Pub Street sprzedaje się piwo z beczki za pół dolara.
Po skonsumowaniu kilku piwek przenieśliśmy się do kolejnego pubu, tym razem Temple Balcony, na darmowy pokaz khmerskich tańców.
Co za fantastyczne widowisko to było! Przepiękne Kambodżanki w kolorowych błyszczących strojach zaprezentowały tradycyjne khmerskie tańce, a wszystko w rytmie niesamowitej muzyki.
Na końcu wylądowaliśmy w najbardziej legendarnym miejscu w Siem Reap, zwanym „Ankgor What?”, gdzie poddaliśmy się dalszemu clubbingowi z całą masą zgromadzonych tu podróżników z różnych stron świata.
Z całą śmiałością możemy stwierdzić, że Pub Street to takie kambodżańskie wydanie Khao San Road w Bangkoku, ale w dużo lepszym stylu. Cholernie nam się tu podobało.