Kambodżansko-tajska granica na piechotę
Kolejna wczesna pobudka. Czas opuścić nasz pokój B10 w Tan Kang Ankgor Hotel. Pijemy darmową hotelową (bardzo dobrą) kawę, robimy check-out i wsiadamy do autobusu, który podjechał właśnie w pobliżu hotelu. Znów siedzenia dla Azjatów i kolorowe odpustowe firanki w oknach.
Bilety do Bangkoku kupiliśmy wczoraj, ceny od 8 do 12 USD za osobę, w zależności od agencji, najtaniej na Pub Street.
Autobus miał wyjechać o 8:00, ale jeszcze przynajmniej pół godziny krążymy po okolicy i zbieramy kolejnych pasażerów, aż mamy komplet. Bilety sprawdzają nam przynajmniej ze trzy osoby. W końcu ruszamy w kierunku tajskiej granicy. Pierwszy przystanek kierowca robi po jakiejś godzinie pod „zaprzyjaźnionym” sklepem, gdzie kambodżańska babcia blokuje przejście do toalety wykrzykując: Kup coś za 3 dolary, wtedy toaleta gratis! (a jak nie to bul dolara za WC). Na twarzach pasażerów widać wściekłość i niedowierzanie. Część płaci, część kupuje, część rezygnuje. My olewamy babcię i idziemy dwadzieścia metrów dalej, gdzie kibelki są za friko.
Przed południem docieramy niedaleko granicy, autobus zatrzymuje się, wszyscy oddajemy jakiemuś gościowi bilety, a w zamian zostajemy oblepieni czerwoną naklejką. Co za dziwny system tu panuje.
Autobus wyrzuca wszystkich na granicy w Poipet równo w południe. Czekamy w długiej kolejce po kambodżański stempel w paszporcie, pocąc się okrutnie, bo znów żar się leje z nieba.
Potem na piechotkę zasuwamy z bagażami na grzbiecie jakieś kilkaset metrów do tajskiego punktu kontrolnego.
Mijamy po drodze kompleks kasyn oraz wielką ozdobną bramę wyznaczającą granicę pomiędzy tymi dwoma państwami.
Kolejny stempel w paszporcie i jesteśmy w końcu na terytorium Tajlandii. Formalności zajęły w sumie około godziny.
Znowu trzeba czekać, bo nie wiadomo kiedy będzie autobus. W końcu gość daje znać, że mamy za nim iść. Pakujemy się do busika i kiedy już wszyscy mruczą z zadowolenia, że w końcu jadą – busik po niespełna pięciu minutach zatrzymuje się i wyrzuca nas pod poczekalnio-barem. Czekamy tam prawie godzinę, a jedzenie barowe pięknie pachnie i aż się prosi, żeby je kupić. No cóż, Azjaci to przedsiębiorczy naród i wiedzą jak zarobić na turystach.
Około 14:00 ostatecznie ruszamy do Bangkoku innym busikiem, tym razem bardzo wygodnym. Dodatkowo mamy mnóstwo miejsca na wyciągnięcie nóg, bo siedzimy w pierwszym rzędzie za kierowcą. Czekają nas teraz ze dwie godziny jazdy..