Nie taki Phuket straszny, jak go malują..

Wstaliśmy po ósmej, nawet wyspani. Zaraz też się  okaże,  gdzie to przyjechaliśmy. Czas na  chwilę  prawdy.. odsłaniam kotary w naszej sypialni, wychodzę na balkon i nie jest źle! Jest zielono i górzyście.  I jeszcze mogę podziwiać szczyt tajskiej techniki, czyli instalacje elektryczne.

Dziewczyny za to mają widok na basen z krystalicznie czystą  wodą. Ach, zapomniałam  dodać, że wczoraj zanim jeszcze padły,  zdążyły się wykąpać w tymże basenie.  Basenik jest idealny,  posiada parę głębokości, jest czyściutki i bardzo zadbany, a dookoła rosną sobie drzewka frangipiani i palmy.

Mieszkamy w  „Wonderful Pool House at Kata”. Apartamencik mamy niezgorszy, dwie sypialnie, duża łazienka z kabiną prysznicową i jeszcze coś w stylu lobby ze stolikiem i fotelami. Chata wyposażona we wszystko czego nam potrzeba, w tym wielką lodówkę. I jest nieskazitelnie czysto.

Pan Strażnik pilnuje posesji.

A wszystko w ładnej,  spokojnej i czystej okolicy.

Wychodzimy na śniadanie,  które jest serwowane przez naszych gospodarzy kilkanaście metrów dalej. Jaja sadzone, jajecznica,  omlet,  bekon, kiełbaski,  tosty, dżem, świeże owoce,  świeże soki,  ciasteczka,  kawa.. absolutnie nie ma co narzekać,  wszystko jest świeże, dobrej jakości i bardzo dobrze smakuje.

Gość, który obok nas je śniadanie,  zapewne przebywa tu dłużej i znalazł już sposób na namolnych ulicznych sprzedawców. Napis na koszulce ma iście wymowny: „Nie,  nie chcę pier******** tuk-tuka, garnituru ani masażu. Dziękuję bardzo.”

Phuket wybraliśmy z kilku powodów: 1. bo jeszcze tu nie byliśmy, 2. bo trafił nam się tani bezpośredni lot, 3. bo traktujemy go bardziej jako bazę wypadową na okoliczne wyspy i miejsca.

Czas wyjść dalej na mały rekonesans i przekonać się,  czemu tak strasznie narzekają na ten Phuket. Ponoć pełno tu naszych sąsiadów zza wschodniej granicy i to pewnie jeden z głównych powodów.  My nie mamy z tym żadnego problemu, bo wszystkie Wałodje i Natasze mieszkają w swoich wypasionych, głośnych i  plażowych rezortach, daleko od naszego małego hoteliku. I dobrze.

Do głównej ulicy mamy kilka minut, a kolejne kilka minut do plaży. Kata Beach – najbliższa plaża – normalna,  całkiem ładna, choć bez szału. Żeby jeszcze było mniej ludzi,  to bym się nie czepiała.

Nigel z racji swojego ulubionego kapelusza ciągle jest brany za Australijczyka i zaczepiany przez „sprzedawców wszystkiego i niczego”. Mała  stylizacja „na Janusza zagranico” z rekwizytów specjalnie przytaszczonych w tym celu – zdecydowanie przynosi efekty.

Dzisiejszy dzień spędzamy leniwie,  bo trzeba odpocząć po długiej podróży. Byczymy się na plaży, a dziewczyny taplają się w wodzie.

Spacerujemy trochę po miasteczku.  Szukamy jakiejś agencji z przystępnymi cenami wycieczek. Ta pani jest na pewno bardzo miła i pięknie się uśmiecha,  ale u tej pani nie kupimy żadnej wycieczki, bo kobitka strasznie jakaś uparta i nie chce spuścić z cen..

Znajdujemy w końcu dobrą agencję z najlepszymi cenami i planujemy sobie wycieczki na najbliższe dni. Po drodze wpadamy jeszcze na ulubione naleśniki.  Moje roti dziś z mango i wanilią. I odchudzanie właśnie poszło się bujać..

Wieczorem dziewczyny znów się poddają, tzn. mają  dość po dzisiejszym plażowaniu i zostają „w domu”. Ech, ta młodzież.. Zatem sami wypuszczamy się na jedzenie do kolejnej knajpki, tym razem jest to „Charlies Restaurant”, gdzie z niebywałym smakiem konsumujemy Penang Curry przy akompaniamencie wokalnym lokalnego artysty. Mmm.. jeszcze do teraz czuję wspaniały smak kaffir lime (liści curry). Dziewczyny dostają znów „na wynos”, symbolicznie po sajgonce i sataju, bo krzyczały, że nie głodne.

Na koniec odkrywamy w naszej okolicy świetny night market.  Czego tu nie ma..

Kawałek dalej olbrzymia opcja jedzeniowa. Na bank przejdziemy tu jutro.

Możesz również polubić…

5 komentarzy

  1. Justa pisze:

    Nie narzekaj na ilość plażowiczów 🙂 Dostępna dla Was ilość piasku na plaży i tak jest pewnie większa niż w naszych nadmorskich „kurortach” ;-P

  2. wlodek pisze:

    No dobra, ale co Nigel robi w moich sandałach? Aż sprawdziłem w szafce czy są. Stylizacja Nigela z Biedrą powaliła mnie na kolana. Żeby nie oszaleć z zazdrości właśnie biorę się za robienie curry i smażenie placków naan. No i jest k… pięknie jak zawsze mówi mój brat.

    • Ilona pisze:

      Ahahaha dobre !! macie takie same sadały.. tylko nie paradujcie w nich razem w Marakeszu hi hi

  3. iwo pisze:

    Nigel a la Janusz – wymiata!!!! no i stanowisko „lajfgarda” 😀 a reszta – boska! tyle pysznosci, tyle fajnych różności – rewelacja!

Jeśli masz ochotę, oceń lub skomentuj ten artykuł

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.