Taka sobie Karon Beach

Po wczorajszej wycieczce wszyscy są trochę zmęczeni, dlatego śpimy dłużej i na śniadanie schodzimy dopiero o 10:00. Do południa się lenimy, Agata na basenie, reszta w pokojach.

Koło czternastej siły witalne wszystkim wracają i postanawiamy zrobić sobie spacer wzdłuż morza do następnej plaży – Karon Beach. Zaczynamy od lodów przygotowywanych w jedynej w swoim rodzaju tajskiej technologii.

Z lodami oreo i marakujowymi w ręku powoli opuszczamy nasze miasteczko Kata, pełne knajp wszelakiej maści.

Dochodzimy do Karon Beach, a tam przy plaży pod drzewami pandanu egzystują sobie lokalsi.

Dalej mijamy wieżę  z wielkimi megafonami, która została tu postawiona w jednym celu – ostrzegać przed zbliżającym się tsunami.  Hmm.. ewidentnie wolę nie dowiedzieć się jaki dźwięk wydają te syreny.

Napotykamy wielkiego złotego węża ?

Okolica całkiem ładna, chociaż jest zbyt „kurortowo”. No i wszędzie sąsiedzi zza wschodniej granicy..

Nigel wypił wczoraj za dużo piwa i dziś musi zrzucić trochę kalorii.

Kierujemy się do centrum miasteczka Karon.

Tam zwiedzamy świątynię Wat Suwan Khirikhet i targ Bamboo Mart, który znajduje się na jej terenie. To całkiem częste połączenie.

Niestety, nie dało się wyjść bez zakupów. Łupem padają dwie palety cieni Urban Decay.

Po paru dobrych godzinach wracamy do Kata i idziemy jeść, znów do Koi, bo to fajne i tanie miejsce. Zamawiamy stir fry basil with crispy pork very hot, drunken nuddles with vegatable and pork, sajgonki i szejki dla wszystkich, a rachunek jedyne 390 baht.

Możesz również polubić…

1 Odpowiedź

  1. iwo pisze:

    Och, Ilonka, ależ mi sie tu podoba! Ty twierdzisz, że za bardzo „kurortowo”, a mi się mega mega! 😀 jest wszystko, co lubie! pięknie!

Jeśli masz ochotę, oceń lub skomentuj ten artykuł

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.