Goodbye Phuket. Welcome to Bangkok.
Nareszcie! Dziś opuszczamy Phuket i lecimy do Bangkoku. Wstajemy rano po siódmej. Sprawdzam co z Agatą. Na szczęście nie ma już gorączki i dziewczę ożyło. Za to po wczorajszej objazdówce samochodem z klimatyzacją na full oboje z Nigelem kichamy i smarkamy.
Ostatnie jaja na bekonie, tosty, owoce, soki i kawa w Wonderful Pool House i czas wynosić się z pokoi. Walizki już zniesione i czekamy na nasz transport na lotnisko. Na koniec jeszcze wspólna focia z naszymi hostami.
Jake i jego żona Gift oraz brat Imanuel to niesamowicie mili i życzliwi ludzie. Ich historia w skrócie wygląda mniej więcej tak.. Gift jest Tajką i pochodzi z Bangkoku. Jej marzeniem zawsze było prowadzić mały hotelik dla gości. Ale zanim to marzenie się ziściło, Gift wyjechała do USA do pracy na statku wycieczkowym, gdzie poznała Jake’a, przystojnego Indonezyjczyka z Borneo. Na statku miłość zaiskrzyła i już jako para wrócili do Bangkoku. Potem ślub, przeprowadzka na Phuket i z pomocą wuja Gift w 2014 otwierają swój hotelowy biznes. A na początku 2016 roku dołącza do nich młodszy brat Jake’a – Imanuel.
Stworzyli tu naprawdę przyjazne miejsce do zatrzymania się i odpoczynku. Hotelik „Wonderful Pool House at Kata” z 14 pokojami jest położony w świetnej lokalizacji, w miłej i bezpiecznej okolicy, blisko nocnego marketu, centrum i plaży. Jest wygodnie, pokoje są zadbane, czyste, dobrze wyposażone, do tego super basen. A największy plus.. jest tanio. Jak najbardziej rekomendujemy to miejsce.
Phuket żegna nas deszczem. W drodze na lotnisko zaczyna lać. Teraz sobie może tu padać do bólu, grunt że my mieliśmy świetną pogodę, co w lipcu na zachodnim wybrzeżu Morza Andamańskiego nie jest takie oczywiste. Hmm.. a może jednak niech przestanie lać, bo okazuje się, że z powodu złej pogody wszystkie loty są opóźnione.
Na pocieszenie kupujemy sobie pączki w Dunkin’ Donuts. Tylko czemu takie drogie !? 35 batów za jednego pączka.
Lot do Bangkoku linią AirAsia mija szybko i przyjemnie. Przylatujemy na lotnisko Don Muang, skąd mniej więcej w godzinę dojeżdżamy taxi na Soi Rambuttri.
Zostawiamy bagaże w starym znajomym, jak zwykle zapełnionym na full Lamphu House.
W poszukiwaniu jakiegoś dobrego jedzenia na ulicy Rambuttri trafiamy w końcu do malutkiego wegetariańskiego baru Mr Vin. Ależ pyszne jedzonko tu mają. Nie wspominając już o cenach, które są bardzo niskie.
Wieczorem dziewczyny zostają w pokoju, a my idziemy na piwko do ulubionego miejsca na Soi Rambuttri. Niestety, okazuje się, że naszego „Chada Cafe” już nie ma. Rozstawiono za to białe plecione siedziska i plastikowe stoły, powieszono białe lampy i ochrzczono miejsce „Like Italy”. Ale lipa. Po co to? komu? i dlaczego? Przecież to nawet koło Włoch przez minutę nie stało. Cóż, siadamy, zamawiamy boskiego, zimnego Changa i nareszcie się relaksujemy. Żeby choć jeszcze wi-fi jakoś chodziło.