Poznajcie Da Nang
Ledwie co pospaliśmy po naszej długiej, ponad 30-godzinnej podróży, a już trzeba było wstać, żeby nie przegapić śniadania. Szkoda byłoby je ominąć, bo restauracja hotelu Queen’s Finger powitała nas naprawdę na bogato. Olbrzymi wybór posiłków w wersji azjatyckiej i europejskiej. Przez chwilę zastanawialiśmy się, czy przypadkiem nie trafiliśmy już na obiad. Ale nie – pora była jak najbardziej śniadaniowa. Wszystko, czego spróbowaliśmy, było bardzo smaczne. Zupka pho z wołowiną, ryż, warzywa, jajka, różne mięska, pyszne owoce i desery. Nie żałowaliśmy sobie.
Na dachu hotelu Queen’s Finger
Po porządnym śniadaniu wybraliśmy się na dach naszego hotelu obadać znajdujący się tam „sky bar” i basen. Szczęki nam z lekka poopadały, gdy oczom naszym ukazała się fantastyczna panorama miasta z 12 piętra. Basen również okazał się cudownym i idealnym miejscem na podładowanie akumulatorów. I do tego bardzo przyjemna pogoda.
Da Nang Beach
W południe poszliśmy na plażę. Jest naprawdę ogromna i trochę przypomina z wyglądu szerokie kalifornijskie plaże. Do tego praktycznie pusta. Turystów jak na lekarstwo. Co ciekawe, do tej pory nie spotkaliśmy jeszcze żadnych „białych” twarzy.
Spacer po Da Nang
Da Nang jest trzecim co do wielkości miastem w Wietnamie, po Cho Chi Min i Hanoi. Jest nowoczesne, zadziwiająco niehałaśliwe i bardzo czyste, kolorowe i pełne neonów. Przyciąga odwiedzających bogatymi nadmorskimi hotelami ulokowanymi wzdłuż szerokiego pasa nadmorskiego.
Atmosferę miasta tworzą także starsze dzielnice. Piękne świątynie. Liczne sklepy i bazary z bogatą ofertą owoców morza. Pyszne bagietki. Uliczne bary i kafejki. Do tego bardzo przyjaźni mieszkańcy.
Wszędobylskie karaoke, które zdecydowanie jest sportem narodowym Wietnamczyków.
O socjalizmie, który pozostał już tylko w nazwie kraju, przypominają liczne banery.
Po drodze uzupełniliśmy jeszcze elektrolity lokalnym piwem. Gra o tron.. i wszystko jasne 😉
Dragon Bridge
Jednym z bardzo ciekawych miejsc, gdzie dotarliśmy, był Dragon Bridge (Cầu Rồng). Jak doczytaliśmy w internecie, otwarty w roku 2013 smoczy most to prawdziwa bestia – ma 666 m długości i liczy sobie 37,5 m szerokości. Z mostu roztacza się ciekawy widok na rzekę Hàn (Sông Hàn). Warto go odwiedzić wieczorem, gdy jest przepięknie oświetlony i mieni się różnymi kolorami, ale w dzień również prezentował się okazale.
Rzeka Hàn
Museum of Cham Sculpture
Prosto z mostu pomaszerowaliśmy do Muzeum Rzeźby Cham. W końcu nie tylko plażą i piwem człowiek żyje, trzeba też posmakować lokalnej kultury. Miejsce okazało się bardzo kameralne. Poznaliśmy trochę historii dotyczącej ludu Champa, obejrzeliśmy artefakty i rzeźby, zabytkowe wyroby ceramiczne, krosna, ubrania, stare fotografie ruin i wiele innych ciekawych rzeczy. Co ciekawe, muzeum zostało zbudowane przez Francuzów.
Wstęp – 40 000 dongów od osoby.
Long An Temple
Prosto z Muzeum Rzeźby Cham trafiliśmy do pięknej starej świątyni hinduistycznej Chùa An Long.
3Bee Coffee
Pomimo schowanego za chmurami słońca było masakrycznie gorąco, a wysoka wilgotność porządnie dawała nam w kość. Przysiedliśmy w pobliskiej kawiarence 3Bee Coffee na pyszną mrożoną kawę, która przywróciła nas do życia. Bardzo ładnie tu było, mnóstwo zieleni i kwiatów, a w środku bajorko z kolorowymi karpiami koi.
I tak zaliczaliśmy kolejne kilometry po mieście, zaglądaliśmy tu i tam. Minęliśmy dziesiątki małych sklepów i warsztatów. Pooglądaliśmy śmieszne gołębie.
Do hotelu wróciliśmy drogą prowadzącą przez drugi most.
Lokalna kuchnia wietnamska
Wieczorem postanowiliśmy przetestować pod kątem jedzenia lokalne restauracyjki w naszej okolicy. W pierwszej – zamówione dania wyglądały bardzo smacznie, ale dobre wrażenie popsuła zbyt duża ilość kości w moim kurczaku i wyjątkowo żylasta wołowina w daniu Nigela. Nie dało się tego jeść haha! Smażone morning glory z czosnkiem było smaczne, ale mimo wszystko wyszliśmy głodni.
W następnej knajpce było już zdecydowanie lepiej. Pyszna zupka pho i smaczne, dobrze doprawione nudle szybko zniknęły z naszych talerzy.
To był naprawdę długi dzień, w upale zrobiliśmy pieszo dobrych kilkanaście kilometrów i do hotelu wróciliśmy naprawdę wy-koń-cze-ni. Zdecydowanie zasłużyliśmy na błogi relaks w wodzie, więc na koniec dnia jeszcze raz odwiedziliśmy basen na dachu naszego Queen’s Finger, który o tej porze był przepięknie oświetlony.
Wieczorna panorama Da Nang z 12 piętra.
Jako, że sky bar jeszcze działał, zamówiłam sobie mój ulubiony koktajl Mai Tai, podczas gdy Nigel wypróbował kolejny gatunek lokalnego piwa. Oj, będziemy dobrze spać tej nocy..