Bac Ha Market – najbardziej kolorowy targ w północno-zachodnim Wietnamie
Na niedzielę zaplanowaliśmy wyjazd na prowincję Lao Cai, a w szczególności zwiedzanie jedynego w swoim rodzaju targowiska – Sunday Market Bac Ha. Tym razem wypad w ramach zorganizowanej całodziennej wycieczki. Bilety kupiliśmy dzień wcześniej w naszym hotelu London Sapa. Koszt – 20 USD od osoby. W cenie wycieczki: prywatny transport, przewodnik mówiący po angielsku, wszystkie opłaty za wstęp, woda mineralna w podróży i lunch oraz oczywiście zwiedzanie zgodnie z programem (Market Bac Ha, wioska Ban Pho, granica wietnamsko-chińska i świątynia Den Mau).
Bac Ha Market One Day Tour
Wczesnym rankiem zapakowaliśmy się do podstawionego pod hotel busa i ruszyliśmy w kilka osób w kierunku dystryktu Bac Ha. Trasa zajęła jakieś dwie i pół godziny, chociaż do przejechania było tylko 110 km. Za to podróżowaliśmy w pięknych górskich okolicznościach przyrody.
Miasteczko Bac Ha
Co tydzień do spokojnego miasteczka Bac Ha przybywają z bliska i z daleka setki przedstawicieli różnych mniejszości etnicznych, w szczególności górskich plemion Flower Hmong, Black Dao, Tay, Nung, La Chi, Phu La i innych mniejszych grup. Zjeżdżają się na targ, aby kupić lub sprzedać różne dobra, wymienić się nowinami. Często jest to okazja do spotkania z krewnymi i znajomymi.
Market odbywa się w każdą niedzielę. Otwiera się około 7:30, a zamyka wczesnym popołudniem.
Kobiety z górskich plemion
Wspólną cechą wszystkich napotkanych tu grup etnicznych jest to, że noszą niesamowicie barwne i ozdobne ubrania. Kobiety ubrane są w bardzo misterne, ręcznie robione kostiumy. Wyhaftowanie niektórych zajmuje od trzech do pięciu miesięcy.
Najbardziej kolorowo wyglądały kobiety z plemienia Flower Hmong, nie sposób było oderwać od nich oczu.
Na targu było nieprzeciętnie kolorowo. Do obejrzenia mnóstwo towarów, bardziej i mniej ciekawych. Głównie ubrania, torebki, poszewki na poduszki, obrusy i bieżniki, szaliki, biżuteria i błyskotki, rzeźby i figurki wykonane z metalu, drewna i kamienia. Nie zabrakło oczywiście wszędobylskiego kiczu. Było też sporo elementów wyposażenia domu, ciekawe maty stołowe, śliczne lakierowane miseczki i pałeczki wykonane z bambusa. Jeszcze inny asortyment to maszyny rolnicze.
Targ zwierzęcy
Przeszliśmy kilkaset metrów dalej i dotarliśmy na prawdziwy folwark zwierzęcy. W przeszłości market był centrum handlu końmi. Jednak od kiedy motory wyparły konie jako środek transportu, na targu sprzedaje się całą gamę żywego inwentarza. Największe wrażenie zrobiły na nas bawoły wodne. Oprócz nich sprzedaje się tu też krowy, kozy, świnie, ryby, kury, kaczki, psy i inne zwierzaki.
Ktoś chętny kupić kurkę albo kaczuszkę? 😉
Jeszcze dalej sprzedawano przeróżne warzywa i owoce.
Lokalna gastronomia
Głodni mogli w międzyczasie coś zjeść, bo co krok garkuchnie serwowały proste lokalne specjały. Można było też kupić bimber od wietnamskiej babci, czyli lokalne napitki z ryżu, manioku, kukurydzy i różnych rodzajów owoców. Jednakże, po wczorajszej degustacji „wietnamskiego ducha puszczy” (Wine of H’mong) i jej… skutkach ?, skusiliśmy się tylko na pyszną kawę z mlekiem.
Odwiedziliśmy też stoisko, gdzie pani zrobiła nam pokaz cięcia wietnamskich ryżowych kluch. Trzeba mieć niezłą wprawę!
W ten sposób spędziliśmy kilka fajnych godzin na markecie, nacieszyliśmy się tutejszą atmosferą i ubawiliśmy się próbując swoich umiejętności handlowych z lokalnymi sprzedawcami. Oj, trzeba było dobrze kombinować, żeby spuścili z ceny 😉
Potem w małej knajpce Rose Restaurant czekał na nas tradycyjny lunch.
Wioska Ban Pho
Gdy już zapełniliśmy żołądki smacznym lokalnym jedzeniem, zabrano nas do wioski Ban Pho, leżącej tuż przy chińskiej granicy i zamieszkiwanej przez mniejszości Flower Hmong, Tay i Nung.
W przeciwieństwie do targu Bac Ha, który słynie z tego, że jest oryginalny i autentyczny, zwiedzanie wioski to atrakcja przygotowana typowo pod turystów. Nie mniej jednak było bardzo ciekawie. Wchodziliśmy do domostw, aby zobaczyć jak wszystko wygląda od środka. Mogliśmy podejrzeć co porabiają tutejsi mieszkańcy, na czym gotują, jak piorą ubrania, czyli jednym słowem codzienne życie lokalsów.
Ogólnie straszna bieda, ale ludzie życzliwi i przyjaźni.
Paleniska w ubogiej kuchni
Suszące się orzeszki ziemne.
W dobie zautomatyzowanego sprzętu AGD, ciężko było uwierzyć, że ludzie mogą robić pranie w tak prymitywnych warunkach.
Nasza przewodniczka
Granica wietnamsko-chińska w prowincji Lao Cai
W drodze powrotnej do Sa Pa zatrzymaliśmy się w pobliżu przejścia granicznego między Wietnamem a Chinami. Od bramy do Chińskiej Republiki Ludowej dzielił nas dosłownie rzut beretem przez rzekę Song Hong (Rzekę Czerwoną). Widoczny za plecami Nigela most na rzece nazywa się Ho Kieu i łączy bramę graniczną Lao Cai z bramą graniczną pięknego chińskiego miasta Hekou. Granica ta jest codziennie przekraczana przez setki mieszkańców i turystów.
Den Mau
W pobliżu mostu granicznego znajduje się urocza mała świątynia Den Mau. To było już ostatnie miejsce, które dziś zwiedziliśmy. Świątynia ta ma status zabytku narodowego i została zbudowana w XVIII wieku. Jest miejscem kultu księżniczki Lieu Hanh, jednej z Czterech Nieśmiertelnych w wietnamskiej religii ludowej.
Nasza wycieczka po prowincji Lao Cai powoli dobiegała końcowi. Było bardzo ciekawie i przede wszystkim niesamowicie barwnie. Droga powrotna do Sa Pa okazała się równie malownicza, co w pierwszą stronę.