Zakupy i jedzenie na La Digue
Na początek kilka słów o walucie Seszeli, czyli rupiach seszelskich (SCR).
Aktualnie w obiegu są dostępne następujące nominały:
– banknoty: 10, 25, 50, 100 i 500 rupii,
– monety: 1, 5, 10, 25 centów oraz 1 i 5 rupii.
Piękne i niesamowicie kolorowe pieniądze, prawda?
Dla orientacji podajemy kurs: 1 rupia seszelska (SCR) = 0,28 złotych (PLN).
Na wyjazd najlepiej jest zabrać ze sobą euro i dolary, które można wymienić na lotnisku, w kantorach oraz bankach. Różnice w cenie są naprawdę minimalne, zatem nie ma powodu, aby szukać wybitnie dobrego kursu po przylocie na całej wyspie.
Podobno opłaca się też wypłacić gotówkę kartą z bankomatu, ale nie korzystaliśmy z tej opcji. Bankomaty są dostępne na każdej z trzech największych wysp i wydają tylko rupie. Na La Digue widzieliśmy tylko jeden bankomat.
Warto zapamiętać jedną rzecz – rupii seszelskich nie można z powrotem wymienić na inne waluty.
Teraz trochę o jedzeniu na La Digue. Lokalna kuchnia kreolska to bardzo popularne tutaj dania na wynos, zwane „take away”. Jedzenie jest w miarę smaczne, a co najważniejsze tanie, w cenie 50-100 rupii (14,18-28,36 zł) za danie. A w zestawie jest zwykle mięso albo ryba, do tego ryż, frytki lub makaron i trochę surówki. Są też dania typowo wegetariańskie.
Na La Digue znajdują się trzy tego rodzaju miejsca: Gala Take Away, Tarosa Takeaway i Mi Mum’s Creole. Pierwszego dnia zlokalizowaliśmy je wszystkie. W trakcie pobytu przetestowaliśmy dwa pierwsze. Co ciekawe, oprócz nas jadało tu chyba 90% białych przyjezdnych na wyspie. A restauracje stały puste z wiadomych względów – jest masakrycznie drogo!
W Tarosa Takeaway wybraliśmy między innymi „chicken mashroom”, czyli potrawkę z kurczaka z grzybami, która okazała się całkiem smaczna. Jedyną jej wadą były kości, do których raczej nie jesteśmy przyzwyczajeni. Za to frytki były idealne, dobrze wypieczone i bez zbędnego tłuszczu.
W Gala Take Away pierwszego dnia jedliśmy ryż z kokosowym curry z wołowiny i sałatką z papai, która była naprawdę ostra. Do tego było jeszcze puree z zielonego groszku. A wszystko to za 65 rupii (18,43 zł) od osoby i całkiem zjadliwe.
Trzeci „take away” Mi Mum’s Creole.
Na mały głód najlepsze okazały się przekąski sprzedawane w małych punktach gastronomicznych albo lokalnych sklepikach.
W pierwszym dniu naszego pobytu na La Digue od razu zrobiliśmy małe rozpoznanie lokalnych sklepów. Trzeba było zaopatrzyć lodówkę, bo przecież świeciła pustkami.
Największy sklep to Supermarket STC.
Z wielkim zdziwieniem czytaliśmy etykiety na kawie rozpuszczalnej.. po polsku.
Z kolei w najbliższej odległości od naszej miejscówki były małe sklepiki prowadzone przez hinduskich sprzedawców i u właśnie u nich robiliśmy gro naszych zakupów.
A jeszcze bliżej mieliśmy sklepik z łakociami.
Po drodze odkryliśmy kolejny niewielki market z dobrym zapleczem „procentowym”.
Codziennie oprócz konkretnych produktów na kolację zwykle kupowaliśmy jeszcze wodę, soki i pyszny rum Takamaka. No i lód, bo bez lodu rum ani rusz!