Tydzień na Mahé, największej z wysp Seszeli
Nadszedł czas, żeby opuścić Praslin. Po godzinie nieprzyjemnego bujania na promie Cat Cocos dotarliśmy na wyspę Mahé, która jest największą z wysp w seszelskim archipelagu.
Z ciekawostek – do 1812 roku Seszele były własnością Francji, potem stały się brytyjską kolonią. Dopiero od 1976 roku są niepodległym państwem. Wyspa została nazwana na cześć Bertranda-François Mahé de La Bourdonnais, francuskiego gubernatora Isle de France, obecnie znanej jako Mauritius.
Mahé zajmuje powierzchnię 157 km², a jej populacja to prawie 89 tysięcy mieszkańców. Większość osób zamieszkuje północną i wschodnią część wyspy. Mahé jest bardzo górzysta. Najwyższym szczytem jest Morne Seychellois o wysokości 905 m n.p.m, który leży w Parku Narodowym Morne Seychellois.
Wyspa oferuje różnorodne atrakcje. Można odwiedzić najpiękniejsze z tutejszych plaż i zatoczek otaczających wyspę, których jest w sumie ponad sześćdziesiąt. Można wybrać się do dżungli, na górskie wędrówki, odkryć wodospady i wspaniałe punkty widokowe, cieszyć się kąpielami w morzu, nurkować lub popływać kajakiem.
Tropical Garden Self Catering
A wracając do naszej podróży – w porcie w Virginii, stolicy Seszeli, czekał już na nas wynajęty wcześniej kierowca. Prawie, że udało mu się nie zrobić błędu w moim nazwisku na tabliczce.
Dwadzieścia minut później znaleźliśmy się w tropikalnym raju. Zamieszkaliśmy w cudownym domku o adekwatnej nazwie „Tropical Garden”, otoczonym przepięknym ogrodem, pełnym śpiewających ptaków, drzew owocowych, niesamowicie kolorowych roślin i kwiatów.
Domek, w którym mieszkaliśmy, znajduje się na południu wyspy w spokojnej okolicy zwanej La Misere, z dala od turystycznych resortów. Jest idealny dla dwóch osób i ma absolutnie wszystko, czego można potrzebować do życia na dłuższy pobyt.
Przyjemny salonik z wygodnymi miejscami do siedzenia, telewizorem i wi-fi. Sypialnia z dużym wygodnym łóżkiem i klimatyzacją. Łazienka bardzo funkcjonalna, jest gdzie postawić kosmetyki, jest dobry prysznic i duża ilość czystych ręczników. Aneks kuchenny z porządnym stołem, gdzie wygodnie można zjeść posiłek, duża lodówka, kuchenka elektryczna z piekarnikiem, zlew. W szafkach znalazłam wszystkie potrzebne garnki, patelnie, naczynia i sztućce. Na wyposażeniu są też: kuchenka mikrofalowa, ekspres do kawy, toster, mikser, garnek do gotowania ryżu i wiele innych użytecznych przedmiotów jak choćby otwieracze do butelek i konserw. Dodatkowo mamy kącik z pralką automatyczną, składaną suszarką do powieszenia prania, a także pozostawione do użytkowania środki czystości. Domek ma maleńką werandę ze stolikiem i krzesłami, gdzie bardzo przyjemnie je się śniadanka. A w ogródku do dyspozycji dwa łóżka do opalania. Nic dodać, nic ująć.
Rozpisałam się trochę o zaletach domku nie bez powodu. Rzadko bowiem zdarza się, aby właściciel włożył tyle serca, żeby tak dogodzić swoim gościom. A że mieliśmy tu zostać na siedem dni, tym bardziej nas to ucieszyło. To był po prostu strzał w dziesiątkę, biorąc pod uwagę przelicznik ceny (62 euro za dobę) do jakości. Warto czytać porady na TripAdvisor.
Popołudnie spędziliśmy dość intensywnie na eksplorowaniu okolicy. Odszukaliśmy dwa małe lokalne sklepiki prowadzone przez Hindusów i zrobiliśmy małe zapasy jedzenia. Na koniec zasiedliśmy w wygodnych fotelikach z termosikami napełnionymi kokosowym rumem Takamaka, sokiem z mango i lodem. Nadszedł czas na zasłużony chillout.