Bangkok. Jim Thompson House i inne takie tam.

Jesteśmy drugi dzień w Bangkoku. W końcu wyspaliśmy się, jak na urlop przystało. W okolicznej knajpce zjedliśmy smaczny brunch, bo na śniadanie to już raczej za późno było. Towarzystwa dotrzymywał nam przecudny i przezabawny kotek właścicieli, ubrany w kubraczek z napisem FBI.

Leniwe przedpołudnie

Tajski McDonald’s. Uwierzcie, trzeba dobrze naczekać się w kolejce, głównie z kilkunastoma obywatelkami Chin uzbrojonymi w kijki do selfie, żeby strzelić sobie fotkę z Ronaldem McDonaldem. Jeśli chodzi o jedzenie.. to na fotce tu skończymy, bo nie jadamy w takich miejscach. To musiałaby być ostateczność. Jednakże, białe twarze wsuwające na obiad hamburgery z frytkami to bardzo częsty widok, czego – jako miłośnicy pysznej tajskiej kuchni – zrozumieć nie potrafimy.

Powłóczyliśmy się tylko trochę po okolicy, bo póki co, było zbyt gorąco, żeby wybrać się na zwiedzanie czegokolwiek. Wróciliśmy do naszego hotelu, gdzie oddalimy się błogiemu lenistwu w baseniku na dachu budynku.

Jim Thompson House

Za to popołudnie spędziliśmy w bardzo pięknej posiadłości położonej w tropikalnym ogrodzie. Dom Jima Thompsona, bo o nim mowa, jest ciekawą atrakcją. Nie znajdziecie jej jednak na liście topowych miejsc w Bangkoku, które notabene już wiele lat temu zwiedziliśmy. Już dawno chcieliśmy się tu wybrać, ale jakoś nie po drodze było.

Zaraz przy wejściu możecie zobaczyć jeden z wielu obrazów nowej królowej Suthidy. To zaledwie kilka tygodni wcześniej, król Maha Vajiralongkorn (zwany też Ramą X) – który w 2016 roku  wstąpił na tron po śmierci uwielbianego przez Tajów króla Bhumibola Adulyadeja – poślubił wiceszefową swojej gwardii, generał Suthidę Tidjai. Warto wspomnieć, że Suthida  była wcześniej stewardessą linii Thai Airways. A teraz została czwartą żoną króla. Od stewardessy przez szeregi wojskowe po królową.. takie rzeczy tylko w Tajlandii.

Wracając do domu Jima Thompsona, został on wykonany w całości z drzewa tekowego w tradycyjnym tajskim stylu i jest pełen antyków i pięknych rzeczy. Jego właściciel – były amerykański żołnierz, szpieg i architekt – przez ponad 30 lat prowadził biznes jedwabniczy w Tajlandii. Swój jedwab wprowadził nawet do salonów mody w Paryżu, Nowym Jorku, Londynie i Mediolanie. Niestety w 1967 roku w wieku 61 lat Jim Thompson zaginął w tajemniczych okolicznościach w malezyjskiej dżungli. Pozostawił jednak po sobie piękną spuściznę.

Mały pokaz ręcznego pozyskiwania nici jedwabnych z kokonów. Pierwszy raz w życiu oglądałam kokony jedwabników. Występują w kolorach: żółtym, białym albo szarym.
Zanim włókna zostaną odseparowane, kokony muszą być zmiękczone przez zanurzenie ich w gorącej wodzie. To pozbawia ich gumowych właściwości.

Teren posiadłości jest bardzo zadbany. Rośnie tu wiele pięknych kwiatów. Są oczka wodne z kolorowymi karpiami koi. Jak w większości tajskich domostw, również tutaj znajdują się maleńkie świątynki, w których Tajowie składają ofiary z kwiatów, owoców itp. Wszystko po to, aby odgonić złe duchy od domu.

Dom Jima Thompsona otwarty jest codziennie w godzinach 09:00-18:00. Bilet wstępu kosztuje 200 baht. Nie jest potrzebna wcześniejsza rezerwacja. Zwiedzanie domu-muzeum możliwe jest tylko z przewodnikiem o wyznaczonych godzinach i średnio trwa 45 min. Przed zwiedzaniem trzeba zostawić swoje wszystkie rzeczy w depozycie. Wolno zabrać tylko telefon. Na terenie posiadłości znajduje się również restauracja oraz sklep w wyrobami z jedwabiu (ceny kosmiczne).

Za to na maleńkiej uliczce przylegającej do domu Jima Thompsona ustawił się uliczny sprzedawca z owocami w śmiesznie niskich cenach. Chętnie skorzystaliśmy z okazji, żeby spróbować pysznej soczystej papai.

Autobusy w Bangkoku

Do hotelu wróciliśmy lokalnym autobusem. Uwielbiamy tutejszy transport, a w szczególności ceny biletów autobusowych w Bangkoku – 8 baht czyli jedyne 98 groszy polskich. I komu potrzebna klima, skoro nie ma szyb w oknach, wiatraki huczą nad głową i wiatr we włosach.

W drodze powrotnej do hotelu minęliśmy po raz kolejny typowe dla całej Tajlandii instalacje elektryczne, które niezmiennie nie przestają mnie zadziwiać. Do dzisiaj nie mam pojęcia jak to wszystko funkcjonuje bez większego szwanku.

Gecko Bar

Zwiedzanie zwiedzaniem, ale jeść też trzeba, a tajska kuchnia, jak wcześniej wspominałam, to nasza ulubiona. Tym razem trafiliśmy do „Gecko Bar”, gdzie zamówiliśmy pyszne curry dla Nigela, a dla mnie zupkę Tom Kha Gai na bazie mleka kokosowego, która jest po prostu zupą doskonałą.

Na deser roti z bananami i czekoladą od ulicznego sprzedawcy. Mówiłam już, że uwielbiamy roti? Pewnie ze sto razy.

Jeszcze parę migawek z dnia dzisiejszego. Tu stacja szybkiej kolei miejskiej BTS Skytrain.

Ciekawe murale na budynkach.

Santi Chai Prakan Park

Kolorowe Soi Rambuttri

W Bangkoku tym razem gościmy króciutko, ale zahaczymy tu jeszcze raz pod koniec wojaży.
A tymczasem, jutro rano opuszczamy Miasto Aniołów i uderzamy w kierunku Filipin.

Możesz również polubić…

Jeśli masz ochotę, oceń lub skomentuj ten artykuł

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.