White Beach i ostatni dzień w Port Barton
Poranek minął nam bardzo spokojnie. Zaliczyliśmy kolejne późne śniadanko. Na niebie błękit i pełne słońce. Aż miło było powłóczyć się po wiosce. Akurat dzisiaj otworzył swoje podwoje lokalny targ. Zajrzeliśmy tam z ciekawości. Towary rozłożone na długich stołach, ceny śmiesznie niskie, ale tak naprawdę nic ciekawego nie znaleźliśmy.
Gacayan Restaurant
Na obiad wybraliśmy dziś lokalną żarciownię Gacayan, szczególnie uwielbianą przez turystów. Głównie ze względu na b
Dania w menu są proste, ale bardzo smaczne. Spora opcja dostępna dla wegetarian. My jednak wybraliśmy sobie różne wariacje na temat ryżu i kurczaka z warzywami. Do tego standardowo piwko San Miguel. Na deser zamówiliśmy owocowe szejki i drunk’n banana – bardzo smaczne banany w karmelu, na bazie alkoholu.
White Beach
Co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem? Ano, wybrać się w jakieś kolejne urokliwe miejsce. Wybór padł na okrzyczaną White Beach – dość turystyczną plażę, do której można dotrzeć łódką w kilkanaście minut albo dojść pieszo, gdzie spacer zajmie około godziny. Jako, że mieliśmy dziś totalnego lenia, wydaliśmy trochę monet i wynajęliśmy łódkę (bangka – 300 peso za osobę tam i z powrotem).
White Beach na pierwszy rzut oka wygląda dość atrakcyjnie i może podobać się ludziom. Gęsto usiane palmy kokosowe i miękki, jasny piasek. Plaża jest świetnym miejscem nie tylko na opalanie, ale panują tu też idealne warunki do snorkelingu. Można sobie odpocząć na jednym z licznych hamaków. Chętni mogą zatrzymać się na dłużej i wynająć przyjemny bungalow umiejscowiony w soczyście zielonym otoczeniu.
Dla nas osobiście plaża była trochę zbyt „uporządkowana”. Zdecydowanie wolimy dzikie i bezludne miejsca. Dodatkowo, trochę zniechęca opłata za wstęp, niby nic bo tylko 50 peso od osoby, ale jest to już wyznacznikiem komercyjności tego miejsca. Jak się okazało, dociera tu łodziami sporo zorganizowanych wycieczek.
Popołudnie zapowiadało się przyjemnie. Piwo i szejki w barze Jungle Beach były bardzo orzeźwiające. Ceny też.. heh
Deszcz w raju
A potem nagle lunęło jak z cebra i sielska atmosfera prysnęła w jednej chwili. Hamaki i plażowe stoliki opustoszały, a wszyscy pochowali się pod bambusowymi wiatami. Ale nie my. Obsługa baru wyposażyła mnie nawet w parasolkę i mogliśmy się trochę powłóczyć po okolicy.
Pogoda niestety nie dopisała nam dzisiaj. Nie było sensu dłużej siedzieć na mokrej plaży, ani w mokrych hamakach, więc zapakowaliśmy się z powrotem na naszą łódkę i wróciliśmy do Port Barton.
To już nasz ostatni wieczór w Port Barton. Jedno trzeba przyznać, tutejsze zachody słońca są bajeczne.